Relacja Kazia z jego rejsu życia - spis treści i przedmowa

Mapka z trasą rejsu

Podział na strony jest taki:

Miałem zamiar tekst Kazia umieścić "taki, jaki jest", ale jednak... napisałem przedmowę :-) Aby ją pominąć i od razu przejść do relacji, kliknij tutaj.

Przede wszystkim - nie jest to wcale relacja, a w miarę zredagowane notatki, jakie Kazio czynił w trakcie rejsu. O ile mi wiadomo, bez jakiegoś konkretnego celu. A już na pewno nie na potrzeby WWW. Wtedy, w '94 roku? Ale teraz internet jest codziennością, więc tekst, opatrzony kilkunastoma zdjęciami, za których jakość z góry przepraszam, niniejszym trafia do sieci.

Upłynęło ponad 10 lat od naszego rejsu, i dzisiaj wiele spraw wygląda inaczej. Tyle jest rzeczy oczywistych, których wtedy nie było. No i ówczesne relacje cenowe, już nie takie, jak w PRL, ale jeszcze nie takie, aby stać nas było na kilka ważnych wydatków. Zabrakło na przykład na UKF. Pływaliśmy bez prognoz pogody, po prostu. I kilka razy zupełnie niepotrzebnie nas wywiało.

Dziś można kupić jachtowe locje i przewodniki (również po polsku!) w każdym sklepie żeglarskim, a nawet w EMPiK-u. Przyznam się, że ja przed wyjazdem nie bardzo wiedziałem, że coś takiego istnieje (locje, nie EMPiK). Oczywiście, zobaczyliśmy je na miejscu... ale znów - cena. Ile ciekawych miejsc ominęliśmy. Albo nie było wiadomo, jak wpłynąć, albo w ogóle nie wiedzieliśmy o ich istnieniu. Zamiast jachtowego przewodnika był spis świateł, jedyne aktualne wydawnictwo, jakie posiadaliśmy. Jeśli na tej samej pozycji jest bzdetne światło zielone i czerwone, to coś w tym musi być... Tym sposobem trafiliśmy do kilku marin.

Klik, klik - na ekranie wyświetlają mi się prognozy pogody dla niemal dowolnego zakątka świata. Klik, klik - i mamy plany portów, opisy, ceny... Tiaa, a wtedy to były "dawne czasy" ;-)

Aby oddać sprawiedliwość, z jedną rzeczą było zdecydowanie lepiej. Z mapami. Kansele, i wszystko inne - z papieru i nie tylko, kupowało się za grosze w PLO. PLO miało kiedyś sto kilkadziesiąt statków, teraz ma bodaj jeden(!), i źródełko z mapami wyschło. Pamiętam, jak spędziłem cały dzień w wielkiej hali, gdzie kansele leżały aż po sam sufit (kładli je tam wózkiem widłowym), i grzebałem, grzebałem... cały świat tam był prawie. Sztuka kosztowała 10.000 zł, czyli obecną symboliczną złotówkę. Większość map na rejs (no, i na kilka innych później :-) dosłownie wykopałem w PLO. Kilka świeżutkich kanseli kupiłem w szczecińskim oddziale "Merkatora". W rezultacie nasze zakupy map nowych ograniczyły się do czterech map włoskich, nieco tańszych od brytyjskich. Jedną mapę pożyczyliśmy. Tylko jedną, bo jeszcze mało kto pływał po Śródziemnym.

Co jeszcze? Najważniejsze - nasze żeglarskie umiejętniści! Kazio miał praktykę wyłącznie zatokową, a ja - "aż" trzy rejsy bałtyckie i po Morzu Północnym. Tak więc doświadczenia prawie wcale. Oczywiście, ze względu na znacznie większe doświadczenie życiowe, to Kazio został kapitanem. W końcu to był Jego wymarzony rejs. Ale od czego kapitan ma doskonałych oficerów? ;-)

Co jeszcze? Oczywiście - jacht. Jak ta łupinka da sobie radę? Pływaliśmy bardzo asekuracyjnie - tak mi się teraz wydaje. No i dobrze! Za to dziś wiem, że DINO to najprawdziwszy morski jacht - tyle, że malutki.

Mam nadzieję, że "dinowe www" zachęci kogoś do spróbowania swobodnej żeglugi po morzu - choćby i małym, ale za to własnym jachtem.

Na następnych stronach - o naszych początkach. Oddaję więc monitor Kaziowi i jego opowiadaniu.