Szept morza

Opowiadanie, napisane dość dawno, po jednym z dinowych rejsów przez kogoś z załogi. Poproszono mnie teraz, abym zmieścił je na stronie jachtu. Hmmm...

Obudziła się z niejasnym przeczuciem, że on już nie wróci.

Co za niedorzeczność! Takie myśli zdarzały się często, szczególnie wtedy, gdy on wyruszał na dłużej. Mijał już drugi miesiąc od kiedy ostatni raz czuła jego usta na swoich. Obraz ten pozostał w jej oczach, wyryty bardzo wyraźnie w umyśle. Gdy ich głowy zbliżyły się do siebie, wiatr rozwiał włosy, pomieszał je, skotłował, tak, że w końcu utworzyły dziwną dwukolorową otoczkę. Ich twarze zwrócone ku sobie, słowa nie wypowiedziane, a jednak wiadome. Zaakceptowała jego drugą miłość, wiedząc, że tylko tak osiąga pełnię swego człowieczeństwa. Już dawno zrozumiała, że mieć go, to dawać mu wolność.

Kochała i była kochana, choć przez wiele nocy poduszka obok niej pozostawała pusta. Czekały obie aby wypełnił je sobą. Czy była samotna? Dziś powiedziałaby, że nie. Jej samotność nie była z tych zatruwających życie, właściwie to stała się jego nieodzownym elementem. Pozwalała cieszyć się i smucić, dawała nadzieję, pokrzepiała. Kiedy już ją przyjęła, ta stała się jej przyjacielem.

Ten dzień wstał piękny i pogodny, najmniejsza chmurka nie wskazywała na zmianę pogody. Morze wyglądało pięknie i spokojnie. Było w kolorze dokładnie takim, jaki kochała najbardziej. Zielone fale podskakiwały radośnie, wybijając ton, odwieczny rytm serca żywiołu. Jakże mała czuła się zawsze przy potędze tej wody, jak bardzo podziwiała jej ogrom. To morze opiekowało się teraz nim, to ono było panem jego życia i śmierci. A więc każdego dnia składała mu swój cichy, wewnętrzny hołd, chcąc przebłagać groźne wody, aby zwróciły go całego. Siedząc teraz i patrząc w dal rozmyślała o dniu, w którym zobaczyła go po raz pierwszy.

Była wtedy w jasnej, krótkiej sukience, bose stopy oddawała piaskowym pieszczotom. Szła plażą, swym tanecznym, niepokojącym krokiem, zostawiając ślady na mokrym, miękkim piachu. Już po chwili morze łakomie oblizywało te małe odbicia. Od lat mieszkała w tej okolicy. Nie skusiły jej perspektywy dobrej pracy i zarobku, nie przekonała też perswazja rodziny i przyjaciół. Tych ostatnich nie widziała zresztą od dawna. Odjechali. Postanowiła, że nie odejdzie. Lubiła to miejsce i wierzyła, że jej los ma wypełnić się tutaj. To przeświadczenie czyniło ją silną i szczęśliwą, dawało poczucie bezpieczeństwa i opieki. Była spokojna i pewna, że wszystko co wspaniałe, czeka na nią właśnie tu.

Jej uwagę zwrócił mały jacht dryfujący spokojnie niedaleko od brzegu. Na burcie dostrzegła litery. Mrużąc oczy próbowała odczytać treść. Przychodziło jej to z wielkim trudem. Wreszcie wychwyciła sens słowa. Ładne. Zadowolenie zagościło na jej twarzy. To była jej cicha pasja. Uwielbiała obserwować przepływające łodzie i nadawać im nazwy. Jeśli jej zdaniem imię nie pasowało do łódki, szybko wymyślała nowe. Jednak ta nazwa najwyraźniej przypadła jej do gustu. Poczuła satysfakcję i z radością podążała swoim szlakiem. To było dla niej małą nagrodą. Od lat potrafiła cieszyć się takimi drobiazgami. Nigdy nie planowała, nie pragnęła czegoś specjalnego. Dzięki temu dostawała mnóstwo prezentów od życia, potrafiła też ofiarowywać je sobie sama.

Z zamyślenia wyrwał ją widok jachtu zawijającego do niewielkiego portu. Poczuła ciekawość. Zapragnęła zobaczyć, kto jest jego właścicielem. Podeszła bliżej i spostrzegła postać uwijającą się przy cumowaniu. Mężczyzna jakby wyczuwając jej wzrok, powoli podniósł głowę i spojrzał na nią. Patrzyli na siebie najpierw ze zdziwieniem, które szybko przeszło w zrozumienie. Ona wiedziała. Czuła, że wiedział i on. To było jak powrót do domu.

Nie rozstali się od tamtej pory. Zaczęła dzielić jego dni i noce. Uczyła się tego, czego nie rozumiała, przy nim poczuła pełnię życia. On przyjął ją tak po prostu, a ona nie dziwiła się niczemu. Gdyby miała podzielić czas, wszystko nowe zaczęłoby się od dnia gdy przybył.

Czekał na nią gdy wracała ze szkoły. Uwielbiała swoją pracę. Potrafiła godzinami tłumaczyć cierpliwie różne zagadnienia, a jej mali słuchacze, wyczuwali w niej przyjaciela. Zdobywała ich serca, dostając w zamian cały ogrom ciepła i radości, jakie może dawać obcowanie z młodymi, ciekawymi świata ludźmi. Kiedy więc przekraczała próg domu, odczuwała podwójną radość. Czuła, że teraz ma wszystko. Gdy on podchodził by ją przywitać, bez słowa zakładała mu ręce na szyję i syciła jego zapachem, dotykiem, obecnością.

Słowa przychodziły rzadko. Najczęściej uwalniali je w nocnych, szybko uciekających godzinach. Opowiadali historie swego życia. Ona dowiedziała się o bliźnie na jego twarzy, on o stracie ukochanego psa, który nie przeżył starcia z samochodem. Potrafili śmiać się i płakać jak dzieci. Świadomość odnalezienia się tak przypadkowego, a jednak oczywistego sprawiła, że zaufali sobie natychmiast. Ona wiedziała, że jest dla niego tym wszystkim na co czekał od lat. Czuła w sobie dumę i radość. Była jego częścią, uzupełnieniem. On dawał jej wszystko czego potrzebowała, był tym jedynym, który mógł zrozumieć ją w pełni. Jego jednego zaakceptowała tak po prostu. Nie musieli o nic pytać. Kiedy wręczyła mu klucz do swoich drzwi nie zdziwił się. Oboje wiedzieli, że teraz to też jego dom. Było to tak oczywiste, jak zmierzch, który nadchodził każdego dnia, zastając ich leżących w swoich ramionach na plaży. Często usypiała tak, a on na rękach, jak kruche dziecko niósł ją do domu. Ich domu.

Kiedy pierwszy raz powiedział, że wypływa, serce zatrzepotało w niej jak ranny ptak. Wiedziała, że tak być musi i z pokorą przyjęła tą wiadomość. Wystarczyło spojrzeć w jego oczy, żeby zrozumieć. To było jego życie. Żeby mogli współistnieć to co było ważne dla niego, stało się ważne dla niej. Czuła, że jest jedyna w jego życiu. Zrozumiała, że będzie czekać i wiedziała, że żaden mężczyzna nigdy nie zajmie jego miejsca. Dni bez niego na początku były katorgą. Rozpoczęła naukę powrotu do życia, odnajdywania radości z drobiazgów. Czuła, że staje się silna.

Myliłaby się wierząc, że jemu jest łatwo. Listy, które przysyłał, mówiły o wielkiej tęsknocie. Przepełnione były jednak szczęściem i radością. Wiedziała, że właśnie tam on odnajduje siebie. Kiedy wracał zatracali się w sobie w sposób tak naturalny, jakby w ogóle nie oddalali się. Tak było od dziesięciu lat. Nieprzerwane pasmo bycia razem i rozstań. Powrotów i pożegnań.

Dziś jednak od rana odczuwała dziwny niepokój, uczucie to narastało. Z czasem dołączyła do niego pustka. Rozpaczliwie utkała swój dzień nitkami zwykłych spraw, próbując nie myśleć. Kiedy nastał wieczór, tępy ból sparaliżował całe ciało. Nie mogła się dłużej bronić. Już wiedziała. Kiedy szła brzegiem morza, brodząc w chłodnej wodzie, zrozumiała nagle jego szept. Nie była sama, to on dotykał jej stóp.

[***]