SIZ Zatokowy 2005 czyli mój pierwszy raz na morzu

Opowiadanko to napisałam tydzień po SIZie, jak tylko wróciłam do Krakowa. 18 października ukazało się na p.r.z. Cypis uznał, że należy umieścić je również tutaj, bo mu się samemu nie chciało nic pisać, o! :) Zmodyfikowałam je nieco, dodałam cytaty z posizowych postów na p.r.z i wyszło takie (ostrzegam, dłuuuugie bardzo).

Na wakacje 2005 czekałam długo. Kiedy w czerwcu, lipcu, sierpniu wszyscy liczyli dni do wypłynięcia, przesyłali pozdrowienia "skądś - tam" względnie cierpieli na depresje porejsowe - ja siedziałam w domu w Krakowie, otoczona tonami papierów i pilnie zakuwałam do egzaminu zawodowego, który zapowiadał się cholernie ciężko i miał się ciągnąć od przez całą pierwszą połowę września z hakiem. Gdzieś, kiedyś... pływałam sobie po Mazurach i Solinie, na morze mnie do tej pory nie ciągnęło. Teraz, gdy pozostawało mi czytanie relacji i słuchanie opowieści w Starym Porcie w Krakowie - rwałam włosy z głowy. Rwanie to osiągało apogeum, kiedy Cypis z Łukaszem Szotem popłynęli pod koniec sierpnia na Bałtyk i co jakiś czas docierały od nich jakieś strzępy opowieści (o zorzy polarnej na przykład). Ach, jak mi się marzyło, żeby jeszcze w tym roku spróbować morza! W końcu egzamin zdano (uf!) i przyszedł czas na planowanie wakacji.

Ha! Udało się :) Dostałam zaproszenie na Dino na SIZ oraz na popływanie nieco wcześniej lub później. Cypisowi marzył się Pioniersk - był tam już 2 razy w tym roku (w tym raz, przeczekując sztorm, spędził tam cały tydzień), co najwyraźniej okazało się jednak nie wystarczające. Niestety, z powodu własnego gapiostwa wizę do Rosji miałam odebrać dopiero we środę 5 października - na 2 dni przed SIZem. Gdybym była w konsulacie już o 8 rano, zdążyłabym może na ekspres do Warszawy o 9:00, a potem, gdyby się solidnie sprężyć, udałoby się jeszcze obrócić do Pionierska i z powrotem przed SIZem. Niby pasuje, niemniej margines błędu jest zerowy. Po co się męczyć? Zapada decyzja, że przekładamy Pioniersk na następny tydzień, pogoda nadal ma być sprzyjająca, a nie trzeba będzie się spieszyć.

W piątek w Górkach czekamy na Radka Saniewskiego, który musi dojechać z Białegostoku. Pogoda przepiękna - ponieważ w tym roku prawie słońca nie widziałam, wyciągam się rozkosznie i próbuję złapać tyle ile się tylko da.

W końcu wypływamy, około 17. Słońce już niziutko, a ja nerwowo czekam kiedy zacznie kołysać. Czy będzie mnie mulić? Czy uda się powstrzymać pawia? Na razie nie jest mi dane sprawdzić, bo wieje ledwo-ledwo. Oglądamy Gdańsk, robię jakieś kanapki i coś ciepłego do picia.

Moja herbata okazuje się trochę słona, ale nie mówię o tym głośno, tylko pytam Radka czy smakuje mu kawa - tak, oczywiście. Herbata Cypisa była w kubku termicznym, więc pił ją nieco później. Właściwie nie pił, tylko pluł. "Kto mył te kubki w wodzie słonej i nie wypłukał?!?!?!?!?!?". Tu drobna uwaga: przy zlewie znajduje się w podłodze pedał do pompowania wody zaburtowej, a nad zlewem - zawór do wody słodkiej. Zwyczajowo naczynia myje się w tej z morza, a płucze w słodkiej. Zerkam pod pokład i wtedy to do mnie dociera: to nie błąd przy płukaniu, ja po prostu do czajnika napompowałam tę wodę, co miała pedał z podłodze... Skruszona przyznaję się do błędu, panowie wielkodusznie mi wybaczają.

Cypis przeprowadza szkolenie ze środków ratunkowych: koła ratunkowe, pławka świetlna, rakiety. Na wszelki wypadek... Słuchamy z powagą i chyba oboje z Radkiem myślimy to samo: obyśmy nigdy nie musieli z nich korzystać.

Tymczasem zrobiło się ciemno i wiatr zaczyna wiać mocniej. Trochę buja, może trójeczka, ale niewypasiona bynajmniej. Kiedy schodzę pod pokład błędnik daje o sobie znać, więc szybko uciekam na górę. Tu z kolei zimno... Zajęcie miejsca w zejściówce pozwala uniknąć chłodu oraz kłopotów z błędnikiem. Mijamy jakieś 3 ogromne statki, ja i Radek troszkę się stresujemy, ale Cypis panuje nad sytuacją.

Jurmak dzwoni, mówi żeby uważać przy samym wejściu do Pucka, bo coś tam namieszali ostatnio.

Gwiazdy w ilościach masowych migoczą i czasem spadają. Ach, jak pięknie! Dla dopełnienia doskonałości sytuacji puszczamy sobie w magnetofonie kasetę Groms Plass. I już lepiej być nie może. Chociaż nie, pojawia się mała rysa. Robiąc kawę rozpuszczalną Cypis w sobie tylko wiadomy sposób rozsypał ją pod pokładem... i w sobie tylko wiadomy sposób próbując wyczyścić dywanik zaciapał tą kawą żagle. W zasadzie przez pewien czas wszystko jest w kawie :)

Czas mija. Radek robi namiary GPSem, ale Cypis woli zastosować metody bardziej tradycyjne i tak uzyskane wyniki skonsultować z radkowymi. Zgadza się :) Po przejściu Głębinki chłopcy pozwalają mi trochę posterować. Aaaaaaa... gdzie mi ta łódka ucieka??? Dobra, już wiem jak, cierpliwości trochę po prostu trzeba... Do Pucka coraz bliżej, wiatr jakby osłabł. Przez UKFkę dobiega nas rozmowa, która cały ten sielankowy nastrój zmraża w jednej chwili. Słyszymy tylko część rozmowy, ale wynika z niej, że jacht Rafaella wezwał pomoc, statek ratowniczy Bryza płynie w jego stronę, a wszyscy na pokładzie mają się ubrać w kamizelki ratunkowe. (Cypis wspomina, że jedną akcję ratunkową już tego roku słuchał w ten sposób, kiedy ze Szczepanem na Piance przeczekiwali sztorm w Pioniersku, a Rzeszowiak walczył o życie...) Po chwili słyszymy, że Bryza ściągnęła wszystkich z pokładu Rafaelli i holuje ją do portu. Okazuje się, że poszło coś w silniku i zaczęli nabierać wody. Uf! Wszystko skończyło się szczęśliwie.

Tymczasem Puck coraz bliżej. Już słyszymy z brzegu śmiechy i jakieś powitalne uwagi. Powoli i z godnością posuwamy się w stronę wejścia... Łup! Już się nie posuwamy. Śmiechy powitalne zamieniają się na śmiechy szydercze. Za pomocą czegoś, co przypomina pagaj z metalowym okuciem na końcu odsuwamy się od tego miejsca, gdzie dno okazało się być odrobinkę zbyt wysoko. Ktoś twierdził, że to niby mielizna. Ja to się nie znam, ale Osoba Prowadząca Jacht Na Którym Płynęłam, A Której Autorytetu Nie Śmiem Podważać opisała to w sposób następujący: "Oj tam. My tylko wykonaliśmy zwrot wymijający niewielkie wybrzuszenie, zapewnie zrobione przez pogłębiarkę. Jaka mielizna? :)" Jeszcze tylko sklarować jacht i wreszcie można pogadać z niewidzianymi od dawna znajomymi.

W sobotę dotarli kolejni SIZowicze. Impreza oczywiście wspaniała, szaszłyki na kolację, a potem granie (Cypis całkiem udanie produkował się na basie, ktoś się zastanawiał jak zmieścić na łódce pianino), tańce, śpiewy, wędzone rybki do pogryzania i oczywiście niekończące się rozmowy.

Wedle słów Jurmaka było 98 osób, 14 jachtów. Cóż, z roku na rok coraz więcej. Poniżej zdjęcia niektórych jachtów, oraz zapełnionego jak rzadko kiedy basenu rybackiego.

A właściwie jachtów było pietnaście i pół, bo Krzyś przywiózł swojego sławnego Nietoperza. Loty po Zatoce były bardzo udane i właśnie Krzysiowe proa zostało "miss foto" tegorocznego SIZ-u

Dla mnie był to pierwszy SIZ pucki i byłam pełna podziwu dla Jurmaka, że cały ten bałagan potrafi ogarnąć, i dla wszystkich gości, którzy bawią się spontanicznie i radośnie, czasem zasypiając na ulubionej ławeczce zamiast w ciepłej koi (ja nie będę pokazywać palcem, ale zdjęcie i tak wisi w galerii Jurmaka :P).

[ foto ]

W uznaniu zasług organizacyjnych JurMak dostał od redakcji Żagli piękny gwizdek trapowy, jako że na jego to sygnał zjeżdża się "załoga" SIZ-owa z całej Polski.

[ foto ]

W niedzielę Cypis, który już trzeci tydzień prychał, kichał i kaszlał, poczuł się jakby gorzej. Nie musiał iść do lekarza, bo lekarz w osobie Tomka Chodnika przyszedł na DINO. Osłuchał, opukał i przepisał jakieś tam piguły.

Potem nastąpiło uroczyste wręczenie nagrody dla "Kapitana z Jajem". Z postu Jurmaka:

Odbyły się wybory "Kaptana z jajem" wobec trudności w zorganizowaniu plebiscytu wyboru dokonała Kapituła w składzie:
Robert Robaczewski - pomysłodawca
Tomasz Chodnik - poprzedni laureat
Bogdan Łojowski - czynnik społeczny i autorytet moralny:-)))
Jerzy Makieła - organizator tego bałaganu:-))

Za godnego tego zaszczytu uznano Marcina "Cypisa" Kantorka za rejsy DINO po Bałtyku. Może Tomek napisze uzasadnienie bo to co mówił było bardzo przekonywujące...

I Tomek napisał:

1. Nie jestem pewien czy pamiętam co mówiłem. Była ciężka noc i pełna wrażeń ;-)

2. Przypuszczam, że nic nie przebije argumentu "bo przestał grać na basie" na BryzieH, gdyby jednak to "przestanie" było najważniejsze, byłoby basistów więcej, "la niewontplywie sympatycznej panny Krysi, od newątplywie sympatycznego pana Waldka, "Jesteśśśśmy na wczasach...") :-D

3. Niedawno gdy duży i pancerny Rzeszowiak kombinował pod górę, aż przekombinował, Cypis rozsądnie niszczył sobie wątrobę w Pioniersku (!). Pływa tym "największym swym jachtem" po Bałtyku, właściwie bezzgrzytowo, bezproblemowo, ze wsparciem z lądu (część chwały tej nagrody i dla Załogi - brawo Cypis za gest - i dla Wspieraczy!). A Dino było najkrótszym jachtem, który samodzielnie przypłynął kolejny raz na SIZ. (Najkrotszym, ale nie najmniej dzielnym!)

Kapituła nagrody była szersza, do zmontowania jej skłoniła mnie Basia S. (dzięki!), rozmawiałem też z kilkorgiem innych ludzi. Cypis był pewniakiem. I dobrze się stało, że wręczenie odbyło się tak późno. Wyobrażacie sobie, jak Cypis by broił, gdyby został wyróżniony wcześniej?!! Toż nawet bez tego dawał z siebie wszystko ;^))

No właśnie... Marian Kuś:

No cóż. Odważny to on jest. Bo jak inaczej określić probę przemycenia (i uruchomienia) gitary basowej wraz ze wzmacniaczem na poklad Bryzy H o drugiej w nocy, kiedy już ok 10 osób spało w swoich gawrach. W wyniku gorących negocjacji ustalone zostało:
- Cypis nie będzie grał na elektrycznym basie pod pokładem (na pokładzie zresztą też nie)
- w zamian za to dostarczy skrzypce, na których Ania (w duecie ze mną na pudle) wykonała "Lipkę".

Umowa została klepnięta i skonsumowana...

Hm, miałam wątpliwości czy jest sens brać skrzypce na łódkę. A jednak się przydały - nie tylko na Bryzie. Ale po kolei.

Po odebraniu nagrody udaliśmy się do najbliższego punktu wyborczego celem spełnienia obywatelskiego obowiązku, po drodze realizując przepisane przez Doktora recepty. Lekarstwa zażyto. Jeszcze tylko prysznic, śniadanie i... co jest, już czternasta??? Dobra, wychodzimy z Pucka jako ostatni SIZowicze. I znów słoneczko świeci, pogoda prześliczna, Dino posuwa się dzielnie do przodu, a my z Radkiem z wypiekami na twarzach wysłuchujemy historii szybkiej kolei w Polsce. Robię kawę (tym razem już z dobrej, słodkiej wody), którą Cypis... w sobie tylko wiadomy sposób wylewa - na pokład, na swoje spodnie i koszulę :) Znowu kawa!

Cypis powoli kieruje się w stronę zejściówki, potem oświadcza, że on się tylko na chwilkę położy, ale tak ogólnie, to żeby go wołać jakby było trzeba, bo jak najbardziej czuwa. I rzeczywiście, w okolicach Głębinki wychylił głowę i kazał pociągnąć bardziej na lewo, po czym znów zaległ. Gdy po chwili zajrzałam do niego, okazało się, że trzęsie się cały z zimna. Przykrywam go śpiworem, przestaje się trząść, ale i tak nie jest dobrze. Ma gorączkę i mówi od rzeczy. Co możemy zrobić? Kawy ani herbaty pić nie chce, lekarstwa już wziął, a wydaje się, że z minuty na minutę coraz trudniej nawiązać kontakt... Chciałabym się na coś przydać, ale co robić? Może chociaż Radek zje zupkę chińską? Zjadł :) Potem dzwoni do Zwierzaka, rozmawia z Tomkiem, w końcu ten badał Cypisa 8 godzin temu. Jesteśmy mniej więcej w połowie drogi między Puckiem a Gdynią, tyle, że wiatr kompletnie w mordę. W końcu zapada decyzja: Hoorn, który już dopływał do Gdyni, zawraca i płynie po nas.

Trzy kwadranse i już abordaż. W ciężkiej panice nie potrafię rzucić na Hoorna dinowej cumy (jak się to, do cholery, rozplątuje???? &;%*#$@&), na szczęście potrafię zaknagować cumę rzuconą z Hoorna. W tym czasie Tomek już jest na Dinie, po raz drugi tego dnia bada Kapitana Z Jajem, zabiera go na Hoorna (i mnie przy okazji też). Łukasz przejmuje dowodzenie Dinem, zostają tam obaj z Radkiem, zdaje się, że nadal na holu. Cypis dostaje antybiotyk, zostaje położony w najbliższej koi i szczelnie przykryty śpiworkiem. Tomek co jakiś czas zagląda, dogląda, sprawdza temperaturę i puls (mnie też - miło, choć u mnie ani śladu choroby). Podobno mieliśmy jakiś postój w Gdyni, gdzie wysadziliśmy część ludzi, co się na pociąg spieszyli - musiałam spać wtedy snem sprawiedliwego. Chyba około 4 nad ranem Zwierzak schodzi do nas i informuje, że Dino z Radkiem i Łukaszem odłączyło się i płynie do Neptuna w Górkach samodzielnie. Hoorn też tam zmierza, dotarliśmy do celu zdaje się godzinę później. DINO dotarło około 9 rano. Radek zebrał się szybciutko w drogę (już był spóźniony do pracy), a ja zrobiłam Łukaszowi zasłużone śniadanie. A potem Łukasz całkiem spontanicznie pojechał do Gdyni na Zawiasa, Zwierzak wrócił do Warszawy i zostaliśmy we dwójkę, do czasu, aż Szanowny Kapitan Z Jajem poczuje się na tyle dobrze, żeby Dina zapakować i przewieźć na zimę do Warszawy. Oczywiście o Pioniersku nie było już mowy :(

Cóż, we wtorek z nudów zafundowaliśmy sobie muzykoterapię na pokładzie Dina: ja wyciągnęłam skrzypce, Cypis podłączył bas i... całkiem dobrze nam to szło! :) Chociaż w pewnym momencie siłą woli jedynie powstrzymałam się od wyskoczenia z wrzaskiem na bezpieczną odległość. Gdyż znienacka spod kartki papieru ze słowami piosenki wyłonił się... ogromny... długonogi... PAJĄK!!! Jednakowoż nie chciałam przerywać performance'u i jakoś dotrzymałam do końca kawałka. A potem pająk sam się schował - chyba przestraszył się bardziej ode mnie :). We środę przepłynęliśmy do YK Stoczni Gdańskiej, żeby roztaklować i wyciągnąć łódkę, a we czwartek zawieźliśmy ją do Warszawy. Smutno wyglądała, taka spakowana, ze złożonym masztem i w ogóle... No, ale cóż, za kilka miesięcy znów będzie na wodzie!

Ja chyba również, bo bakcyla złapałam. No, w każdym razie póki co nic mnie jeszcze nie zniechęciło :)

PS. "Aha. W zapasach porejsowych zidentyfikowano kisiel. Może coś w tym jest :)" - napisał Cypis.

A teraz podziękowania:

  • Łukaszowi - za poduszkę i inne atrakcje (szczególnie ulubioną wyciskarkę do czosnku własnoręcznie zabrałam z Hoorna i odłożyłam w kuchni na Elbląskiej)
  • Radkowi - za mądrą decyzję
  • Zwierzakowi - za tak szybką pomoc, za obiad w poniedziałek oraz za to, że jednak nie wysłał Cypisa do przedszkola ;)
  • Tomkowi, co miał identyczną co ja koszulę w kratę - za ogólną opiekę, w tym za ostatnią poradę przekazaną w poniedziałek po południu telefonicznie za pośrednictwem Zwierzaka (będziemy pamiętać! :)
  • Reszcie Hoorna - że nie krzyczeli, kiedy nie wiedziałam co robić z cumą
  • Jurmakowi - to było bardzo miłe jak zaglądał do Neptuna pytać o zdrowie, no i za cały SIZ oczywiście!
  • Całemu SIZowi oczywiście - bo fajnie było - ze szczególnym uwzględnieniem Bryzy H, gdzie było odrobinę więcej gitarzystów niż kapitanów.

W pełni podpisuję się pod słowami Cypisa:

Jesteście wspaniali, a cała "akcja" tylko pokazuje - nie po raz pierwszy - że to nie TWA - to coś więcej. O.

  • No i - last, but not least - Cypisowi, za to, że nie zabrał mnie w te wszystkie miejsca, w które mnie nie zabrał, więc będzie mnie musiał zabrać raz jeszcze (co najmniej) - i nie chodzi tylko o Pioniersk; za zarażenie mnie właściwym bakcylem, a właściwie dwoma (morskim i muzycznym) i za całą resztę.

Na koniec limeryk. Autorstwa Bartka Tajchmana. O mnie, a co, odrobina megalomanii nie zaszkodzi:

[ foto ]

Z Krakowa miasta, pewna Ania
Była nie do wytrzymania
Co tu robić, dobry Boże!
Posłać może ją na morze?
Panowie - za pomysł - BANIA!

(brzdęk!)

Ania Kopeć

Autorzy zdjęć: Michał Baszyński, Sławek Frąc, Adam Kłoskowski, Janusz Magiera, Jurek Makieła, Radek Saniewski (głównie :) i Andrzej Walczak. Wiele więcej zdjęć znajdziesz w galeri JurMakowe pstrykanko.