IV Jesienny SIZ Zatokowy Puck 10-12 X 2003

We czwartek przed południem wreszcie i niespodziewanie wyjaśniło się, że moja lepsza połowa może wziąć wolne - od zaraz "aż" do poniedziałku. To przy okazji będziemy mogli zabrać jacht do Warszawy. Jadę więc na przystań po wózek. Po drodze dochodzę do wniosku, że wszystko fajnie, tylko: w Pucku nigdy nie byłem, a nasza mapa Zatoki to przecież Najstarsza z Map. A czy jest na niej chociaż plan podejścia?... Nie ma! Niech żyje organizacja... No nic, zapytam na grupie. Chyłkiem wysyłam posta, sprawdzam prognozę, jadę po Agnieszkę, zabieramy graty oraz kota i jedziemy.

Docieramy do Gdańska około 2000 i znajdujemy na Stogach klub internetowy w celu sprawdzenia, co też ciekawego radzą z tym Puckiem. Szczepan pisze, na co uważać, JurMak oferuje WPT, Roch - pożyczenie lub ksero map... wielkie dzięki! Tu muszę zaznaczyć, że poza jednym wyjątkiem, nikogo z grupy nie znam osobiście. Pożyczenie odpuszczam - godzina wydaje mi się zbyt późna na manewry, w dodatku z wózkiem. Roch wysyła więc po chwili skany podejścia i Głębinki. Czemu nie zdążyły dojść - nie wiem. Proszę tylko Jurka, aby przesemesował mi WPT, a z resztą jakoś sobie damy radę. SMS-y przychodzą, zanim zdążyliśmy dojechać do Górek.

Gdzieś w okolicach zbiorników rafinerii, nasza kota wyraźnie zbystrzała, jakby poznawała teren. Na miejscu - szeleczki, cumka, niech trochę pobiega i odetchnie po podróży... Figa, gdy tylko poczuła grunt pod łapami, gna w stronę hangaru, pod wyslipowane jachty... zaraz, zaraz, bo się cuma zaczepi, gdzie tak kota ciągnie? Okazało się, że na pomost... na nasz pomost i hop - na pokład. Jestem pod wrażeniem, bo to będzie dopiero jej trzecie pływanie.

Mmmm, jaka cisza, jaki zapach... Niebo pięknie rozgwieżdżone, wiatru prawie nic, z daleka dobiega szum fal rozbijających się o główki... Tylko czemu tak zimno? Szybko, zabieramy rzeczy i pod pokład!

Następnego dnia klarujemy się błyskawicznie i już o 1300 :-)))) na pełnych żaglach wychodzimy na Zatokę. Słonko świeci i mamy bardzo udane SW4. Idziemy w stronę Gdyni, trzymając się blisko brzegu, więc po płaskim. Rzekłbym - plażowo. Dojeżdżamy błyskawicznie, jednak u-um... po wysłuchaniu prognozy chyba z nocowania w Gdyni nici. Stanowczo ma się rozwiać do 8, to jeszcze do przełknięcia, ale odkrętka do NW nie brzmi zachęcająco. Będzie prosto w twarz. Kwadrans w Kwadransie oraz 1/3 tego pod prysznicem na żeton, a jutro przez cały dzień hardcore? Ooooo, co to, to nie, mówimy Gdyni "pa-pa" i jedziemy dalej :-))

Będąc cały czas pod brzegiem możemy podziwiać kolory nadmorskiej jesieni. Coś pięknego. Niestety, wiatr zaczyna kaprysić. Po jakimś czasie powątpiewam, czy jesteśmy na Zatoce, czy na Bełdanach? Prawie się zatrzymujemy, a za chwilę ziuuu... zanim nabierzemy prędkości, DINO przechyla się tak, że półpokłady są w wodzie. Ledwo się rozpędzimy - wiatr zdycha. I znowu. Poza tym odkręca na zachód, idziemy coraz ostrzej. Takim gibającym sposobem dochodzimy w okolice pławy "GŁ". Dalej od brzegu, więc już tak nie szkwali. Ale od zachodu zbliża się "chmura naukowo". No taaaa... od razu dwa refy i mały fok. I fala się zrobiła, no mówię Wam, taka... mała, ale jaka szpiczasta :-)))). Chlapie i chlapie... łee! Przejście przez Głębinkę wypada dokładnie pod wiatr, potem zakładamy dłuższy hals, ustawiam więc jacht samosterownie i tylko wystawiam dzioba z zejściówki. Wcześnie robi się ciemno, taka pora roku, ale dobrze jest. Odsłania się Puck. Jeszcze kilka zwrotów i jesteśmy.

Usiłuję dopasować to, co widzę, do danych z mapy. Zasadniczo, te "dane" to dwie linie nabieżników, nic więcej tam nie mam. Hm. Nie widać, choć podeszliśmy całkiem blisko. Są za to inne światła, to sobie je "poukładam" ze spisu... Dobra, jeden nabieżnik w spisie chlaśnięty na czerwono, drugi najwyraźniej nie świeci, reszta się zgadza. Czerwone, zielone, namiar na to właściwy... i dalej nie ma wejścia! No to gdzie jest ten port? Bo idąc między światła, jestem pewien, że zaraz walniemy w beton. Więc co?!... Jesteś pewien - sprawdź jeszcze raz. No, to sprawdzam :-)))

Jurek tak to potem opisał na grupie:

Piątek wieczorem, deszcz leje, wieje wypasiona trójeczka, nooo może jeszcze nie wypasiona na maksa ani Maxia :-)))) ale już zdrowo dmucha. Dzwoni moja komórka i Cypis mówi:
- Kręcę się przed Puckiem, gdzie tu jest wejście do portu?
Wyszedłem przed budynek, patrzę i widzę dość wysoko czerwone swiatło, i dialog wygląda tak:
Ja - Masz lampę sektorowa na maszcie?
C - Tak
Ja - To w lewo od Twojego kursu jest zielona migająca pława
C - Nie widzę :-(
Ja - To uważaj, będę mówił kiedy będzie świeciła: świeci................. świeci................. świeci.................
C - Ooooooo widzę :-)))
Ja - To płyń na nią, a zaraz za nią są główki portu
I tak wprowadziłem Cypisa do portu :-)))))))))

Oczywiście, sprawa się wyjaśniła. Wszystko było idealnie, tylko prostokątny basen z perspektywy kilku kabli i dwu metrów wysokości wyglądał po prostu jak ciągłe nabrzeże czy falochron :-)) Niezła nauczka, że banalne wejście - w nocy i bez mapy - wcale takie banalne nie jest.

W końcu "cudownie ocaleni" przez SizPapę, cumujemy w puckim Starym Porcie. Okazuje się przy tym, że mamy na śrubie zgniłą linkę z kawałem betonu na końcu. Dobrze, że nie wchodziliśmy na silniku. Zaraz po sklarowaniu jachtu, w mokrych sztormiakach meldujemy się w sali kominkowej HOM-u. Nie będę ukrywać, że w pierwszej chwili największe zainteresowanie wzbudza w nas ów kominek :-)))))). Było nie było, mam za sobą 9 godzin wachty a Agnieszka też swoje dostała.

Większość ludności przybywa w sobotę. Część - tak jak i my - jachtami. Kolejno przyjmujemy cumy RODŁA, BRYZY H oraz SOLARISA. Reszta dojeżdża samochodami lub koleją, czasem z najodleglejszych zakątków Polski. W sumie niemal 90 osób, które oprócz wspólnej pasji łączy to, że swoje doświadczenia wymieniają w internecie, głównie na grupie pl.rec.zeglarstwo. W spotkaniu biorą udział żeglujący po wodach ciepłych i zimnych, posiadacze kojota, i ci, co się uchowali b.s, dowodzący oceanicznymi żaglowcami i wiślanym Orionem; są fizyczni; są też uczeni w piśmie, wreszcie - szantymeni; a nawet tacy artyści, którzy uczestniczą w życiu grupy w ten sposób, że na nią NIE piszą ;-)))))
Całe zamieszanie odbywa się pod nazwą Spotkania Internetowych Żeglarzy, w skrócie - SIZ (usenet-owo przez "Z", bez kropki). Dzisiejszy SIZ jest już czwartym w Pucku, a pierwszym moim i Agnieszki.

Wreszcie mogę poznać internetowych rozmówców w "realu". Trochę ciężko na początku się połapać, ale nieocenioną pomocą okazują się identyfikatory. Najczęściej, jak się ludzie spotykają, to witają się podaniem sobie rąk. Na SIZ-ie czasem przebiega to inaczej: delikwenci stają naprzeciw siebie, niby normalnie wyciągają dłonie, te jednak... mijają się w powietrzu, by sięgnąć po zawieszony na tasiemce identyfikator i przybliżyć go do oczu. Dopiero po przeczytaniu zawartej tam informacji następuje radosne "Aaaaa...." :-)))))).

Oficjalna część imprezy rozpoczyna się kolacją z szynką w roli głównej. Chociaz nie. W roli głównej to zdecydowanie wystąpiły gumki z tej szynki ;-))) Później - morskie opowieści, oglądanie zdjęć, anegdoty, salwy śmiechu, poważne i nie dyskusje n.t. różne. W trakcie cały czas szanty (brawo Szczepan!) oraz pyszne ryby, np. polski łosoś (nie żaden norweski) czy mikrośledzie vel makroszprotki (tak zostały ochrzczone na grupie, nieważne... po prostu wybitne!). Około dziesiątej na środku sali zaczyna się jakiś ruch. To Zwierzak wznosi ze stołów i ław konstrukcję wsporczą dla rzutnika, pojawia się też słynny laptop wyświetlający (a raczej nie wyświetlający) dużego kleksa. Pomny relacji o Zwierzaka Strojeniu Gitary, przeczytanych tutaj oraz tutaj, domyślam się, że najwcześniej za godzinę obejrzymy powiększenie kleksa na ścianie ;-)) ...wyprawa na Spitsbergen, chyba dwie setki świetnych zdjęć, przykuwający komentarz Zwierza i Krysi, z przyjemnością (i zazdrością, bo jestem zakochany w Północy) oglądam i słucham... Pokaz kończy się dobrze po dwunastej i następuje ciąg dalszy zajęć integracyjnych, aczkolwiek w coraz to mniejszym gronie. Ponieważ Agnieszka wybrała nocleg w Ośrodku, mogę zaprosić niedobitków na pokład. Dzięki temu przestaniemy budzić śpiących w budynku, pozostawiając chrapiącym wyłączność w tej dziedzinie... tiaaa, Agnieszka mi opowiadała ;-)))) W schowku jachtowym znajduję jeszcze jeden rum. No co, zimno jest. Dopiero blady świt uświadamia, że niechętnie, ale czas jednak kończyć imprezę...

Nie wiem, jak "niektórzy inni", ale ja w niedzielę miałem w osobistej KB do południa wpisany zakaz wychodzenia z koi :-))) Agnieszka jest zła, bo mamy największy kawałek do przepłynięcia. Chociaż nie musimy się śpieszyć tak jak pozostałe załogi na pociąg. Warunki idealne, z wczorajszego sztormu została nieprzesadnie "wypasiona trójeczka" i to prosto w plecy. Nooo, i jest słonecznie - prawdziwie żeglarska pogoda! Przy Głębince mijamy się z BRYZĄ H już wracającą na silniku z Gdyni. O rany, to o której oni wyszli? ;-)

Mimo słońca jest chłodnawo. Agnieszka zasłania zejściówkę plandeczką i pomieszkuje na dole, dokarmiając mnie od czasu do czasu czymś ciepłym. Za to kot często wygląda na pokład i sprawdza jak nam idzie. W końcu układa mi się na kolanach. Śmiesznie tak sterować z mruczącym kotem, kiedy o metr od nas syczy i pieni się woda. Na pożegnanie dnia mamy popisowy zachód słońca. To znaczy całe niebo w obłoczki żółto-białe, potem pomarańczowo-niebieskie, różowe, czerwone, w końcu wiśniowo-czarne. I tego samego koloru morze przed dziobem. Po prostu bajka. Szkoda, że to już ostatni kurs w tym sezonie. No cóż... Po zachodzie wiatr prawie zanika, ale jesteśmy już bliziutko i udaje się dojechać do Górek bez uruchamiania silnika. Szybka kolacja i spać, bo jutro czeka nas pracowity dzień.

Zdejmowanie żagli, puszczanie fałów, składanie masztu i w ogóle demolka na pokładzie. Nie lubię, nie lubię! Pod slip, na wózek i DINO pojedzie na trawnik macierzysty.

Cypis

P.S:
Po primo - podziękowania dla mojej dzielnej załogi;
Po drugo - dla organizatorów za wspaniałą zabawę;
Po trzecio - dla uczestników, cieszę się, że mogłem Was poznać osobiście;
Po kolejno - zdjęcia z imprezy można zobaczyć tutaj (link zewnętrzny);
Po nejważniejsze - ta pława... ona ma światło błyskowe a nie migające! Przecież migające to by było tak: świeci - świeci - świeci... ;-))))))